Czy warto zawsze ograniczać ryzyko do minimum?

Czy warto zawsze ograniczać ryzyko do minimum?

Z ryzykiem mamy do czynienia na każdym kroku. Ktoś powiedział, że nawet wychodząc z domu na ulicę albo pozostając cały dzień w łóżku (!) podejmujemy ryzyko, bo jednak każdego dnia iluś ludzi nie doczeka wieczora. Podejmując wysiłki i decyzje, np. co do profilu wykształcenia, sportu który trenujesz, pracy o którą się starasz, każdorazowo oceniasz jakoś ryzyko i w zależności od własnej strategii życiowej decydujesz się angażować własne zasoby: energię, pieniądze albo choćby (bardzo cenny) czas, by spróbować osiągnąć coś na czym ci zależy. Wiele z tych działań, ze statystycznego punktu widzenia najprawdopodobniej się nie uda. A jednak podejmujesz się ich. Dlaczego? I czy to ma sens?

O ryzyku w życiu

Zacznijmy w ogóle od pojęcia życiowego ryzyka. Dla jednych z nas, życie byłoby nic nie warte gdyby nie adrenalina, gdyby nie dreszczyk emocji. To właśnie te osoby kupują szybkie motocykle albo… choćby wyścigowe rowery, chodzą do parków linowych, wspinają się w Tatrach czy Himalajach albo choćby na sztucznych ścianach wspinaczkowych w pobliskim centrum handlowym. Dla innych, o innej psychice, ryzyko to zło konieczne, którego najchętniej pozbyliby się całkowicie. Niepokoją ich loty samolotem, własne i swoich bliskich, dreszcz niepokoju towarzyszy ich myślom o dalszych podróżach samochodem, czarne myśli pojawiają się u nich gdy dowiedzą się, że ktoś w ich gronie znajomych, bliższych lub dalszych, wykrył u siebie poważną chorobę. Nie przekonują ich statystyki, mówiące na przykład, że podróże samolotowe są bezpieczniejsze niż inne sposoby przemieszczania się. Co im ze statystyk? – mówią. Ich interesuje ten jeden konkretny przypadek, a nieszczęście może zdarzyć się zawsze. Przytaczają wtedy sytuacje, gdy przy operacji, mającej średnio tylko 0,5% powikłań, pacjent leczony przez świetnych lekarzy… zmarł. Co im ze statystyk? – pytają.

Ryzyka życiowego nie jesteśmy w stanie pozbyć się całkowicie. Pewnie można ograniczyć ryzykowne zachowania, zmniejszyć zatem prawdopodobieństwo niepożądanych przygód, ale w tym czy innym aspekcie ryzyko pozostaje. Najwięcej ludzi przecież umiera ponoć we własnym łóżku. I jak tu być optymistą?

O sytuacjach, które raczej nie zakończą  się sukcesem

Zajmijmy się teraz kwestiami, na które mamy większy wpływ. Czy gdybyśmy wiedzieli z góry, że jakieś działanie statystycznie ma małe szanse powodzenia, to podjęlibyśmy decyzję o własnym zaangażowaniu się w nie? A jeśli tak, to dlaczego? Czy takie decyzje są racjonalne? Konieczne?

Skoro już powiedzieliśmy sobie, że ryzyka nie da się całkowicie wyeliminować z życia, to czy powinniśmy działać tak, aby minimalizować ryzyko niepowodzenia? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Spójrzmy poniżej na kilka przykładowych, pierwszych z brzegu, bardzo życiowych sytuacji, w których poważnie liczymy się z ryzykiem niepowodzenia:

Składasz podanie o pracę w firmie lub instytucji.
Składasz ofertę na ogłoszenie informujące o mieszkaniu na wynajem.
Jako firma składasz ofertę w przetargu, organizowanym według Prawa Zamówień Publicznych.
Masz biuro architektoniczne i startujesz w konkursie na zagospodarowanie placu X albo projekt logo nowopowstałej organizacji Z.
Poznajesz nową osobę, twoje serce zabiło szybciej, umawiacie się na kawę – kto wie, może właśnie spotkałeś swoją przyszłą żonę/męża?
Jesteś przedstawicielem handlowym, idziesz do nowego klienta, może kupi od was towar?
Decydujesz się rzucić palenie lub schudnąć o kilka kilogramów.
Jesteś naukowcem po doktoracie na dobrej uczelni w USA, starasz się o stały etat (średnio udaje się to 10%-20% pracowników).
Masz firmę, próbujesz stworzyć (a potem wprowadzić na rynek) produkt, którego jeszcze nie wytwarzaliście.
Nie masz firmy, ale masz pomysł na nową lub podpatrzoną usługę, zakładasz firmę i masz nadzieję, że się utrzyma na rynku.
Dziecko kilku- kilkunastoletnie podejmuje treningi w sporcie, ono samo i jego rodzice marzą o karierze sportowej, olimpiadzie, bogactwie i sławie.
Ktoś idzie do szkoły filmowej marząc o sławie i karierze aktorskiej, może nawet międzynarodowej, w Hollywood.
Ktoś zaczyna grę na pianinie, fortepianie. Ktoś inny rozpoczyna studia na wydziale dyrygenckim.
Ktoś wykupuje kupon totolotka – trzeba przecież dać Panu Bogu szansę aby mnie wybrał, aby mi się udało.

Listę takich przykładów można by ciągnąć długo. Wszystkie one dotyczą sytuacji, w której ktoś – zwykle jeden – będzie „wygrany”. Ktoś odniesie sukces, powiesz „komuś się uda”. Pojęcie sukcesu niekiedy jest oczywiste: wygranie przetargu, otrzymanie pracy, osiągnięcie zysku z produktu na rynku, ale w wielu przypadkach bywa też względne. Czy dla studenta szkoły filmowej sukcesem jest w ogóle praca w zawodzie? Czy może tylko bycie znanym, wybitnym aktorem? A może zrobienie kariery międzynarodowej. Czy grając w totolotka chodzi ci tylko o nagrodę główną? O miliony? Czy może o jakąkolwiek wygraną, której wartość przewyższa koszt kuponu? Albo kuponów jakie wykupiłeś łącznie od momentu, gdy zacząłeś grać?

Tak czy owak i niezależnie od definicji sukcesu w tym konkretnie przypadku, w większości wymienionych sytuacji sukces będzie dany tylko nielicznym. A sukces skrajny zdarza się w ogóle bardzo rzadko. Ilu z tych, co zaczynają grę w tenisa, zrobi karierę na miarę Radwańskiej czy choćby Fibaka? Jaką masz szansę na zdobycie choćby wyróżnienia w konkursie na logo instytucji X, skoro wpłynęło 400 prac, a wyróżnień  będzie kilka? Czy jesteś świadomy tego, że na typowe ogłoszenie o pracę wpływa kilkadziesiąt ofert? A firma Google otrzymuje rocznie ponad milion podań o pracę? Czy wiesz, że zdecydowana większość nowopowstałych firm, nie przeżyje pierwszego roku?

A jednak – mimo wiedzy o swoich (niewielkich przecież) szansach – wielu z nas podejmuje w takiej sytuacji działanie. Dlaczego?

Radzenie sobie z niskim ryzykiem wygranej

Jest kilka najbardziej typowych powodów podejmowania opisanych wyżej ryzykownych działań:

W wielu sytuacjach zakładasz, że konkretne działanie powtarzać będziesz wiele razy. Choć wiesz, że samo zwielokrotnienie prób nie daje gwarancji sukcesu, to jednak zakładasz, że jeśli będziesz wyciągać wnioski z porażek i doskonalić się, masz sporą szansę łącznie na sukces. Jest tak w przypadku ofertowania w przetargu, ubieganiu się o pracę, szukaniu nowego klienta czy randki nowopoznanej pary. W pewnym stopniu jest też tak w przypadku nowego produktu w firmie czy nowej firmy w ogóle, choć w obu tych przypadkach liczba powtórzeń w praktyce nie może być zbyt wielka.
Często, szczególnie gdy działania są długoterminowe, wieloletnie, nie masz możliwości oszacowania swoich szans – jest tak wtedy gdy zaczynasz trenować sport lub ćwiczyć grę na instrumencie. Prawdziwą karierę zrobią tylko nieliczni. Mówisz sobie wtedy, że w najgorszym razie zostanie ci „na życie” zamiłowanie do sportu czy muzyki. Masz więc w pewnym sensie „plan B”, którym zadowolisz się także w (prawdopodobnej) sytuacji, gdy nie osiągniesz celu głównego. Albo nawet, choć nie wykluczasz opcji zrobienia wielkiej (ale mało prawdopodobnej) kariery, to cel swoich działań widzisz „na bieżąco”, w codziennych skutkach starania się, w korzyściach bliskich albo natychmiastowych. W przypadku naukowca na uczelni w USA starającego się o stałą posadę, taką alternatywą jest przejście na słabszą uczelnię, gdzie już na starcie otrzyma kontrakt bezterminowy (w Polsce taki proces na uczelniach prawie nie istnieje, gdyż dominuje model pozostawania naukowców przez całe życie na jednej uczelni, na której najczęściej kiedyś studiowali).
Dodatkowym elementem istotnym przy podejmowaniu decyzji o ryzykownym działaniu jest to, czy jest to dla ciebie „działalność główna”, czy tylko hobby. Inną sytuację ma aktor w szkole filmowej, sportowiec zawodowo uprawiający sport albo lider nowopowstałej firmy, który wszystko postawił na jedną kartę, a inna jest sytuacja kogoś trenującego sport po godzinach albo sytuacja dobrze prosperującej firmy, która próbuje wprowadzić na rynek kolejny, jeszcze jeden produkt. Jest to więc kwestia, na ile „musisz” uzyskać cel, do którego dążysz. Jak dotkliwa będzie ewentualna porażka?

O kulturze innowacji

Innowacja to pojęcie, z którym obecnie często się spotykamy. Mamy innowacyjną gospodarkę, innowacyjne firmy, konkursy na innowacje i innowacyjne pomysły. Słowo „innowacje” odmienia się na wszelkie sposoby. To innowacje są motorem lub wręcz istotą postępu. Kto nie jest innowacyjny ten jest zachowawczy, konserwatywny, ten stoi w miejscu.

Z jednej więc strony, wielu szefów firm w swojej działalności zawodowej uważa, że są „skazani na innowacje”, że bez innowacji zagrożenie ciągłości działania ich firm znacząco wzrośnie. Z drugiej strony, każda innowacja niesie ze sobą ryzyko porażki, a większość innowacji kończy się niepowodzeniem. Można by więc tę sytuację określić w ten sposób, że „innowacja X raczej (statystycznie biorąc) się nie uda”. Czyli, mimo pozornego paradoksu, nie ma w tym wcale sprzeczności. Aby pozostać w grze musisz być innowacyjnym, a to oznacza co rusz to podejmowanie działań, które jednostkowo „raczej się nie udadzą”. I z tym żyjemy, bo nie widzimy innego wyjścia. Gdybyśmy mieli jasnowidza, który powiedziałby nam, które z innowacji będą udane, być może pozostałych działań w ogóle byśmy nie rozpoczynali. Żartobliwie mówimy: gdybyś wiedział, że się przewrócisz, to byś sobie wcześniej usiadł.

Kilka uwag na koniec

Na zakończenie dorzućmy jeszcze kilka uwag dodatkowych. Jednym ze sposobów zwiększania szans na sukces są próby wielokrotne, np. składanie podań o pracę do wielu miejsc, uczestnictwo w wielu konkursach, zawodach sportowych czy przetargach. Jednak, jak o tym dobrze wiedzą ci, co już to robili, powtarzanie wysiłków wcale nie musi prowadzić do ostatecznego sukcesu.

Samo prawdopodobieństwo pozytywnego wyniku pewnego zdarzenia, liczone po zbiorze wielu takich zdarzeń, nie daje trafnej prognozy wyniku w pojedynczym przypadku. Tobie może się trafić wynik nietypowy. I to zarówno w jedną, jak i w drugą stronę. Bardzo niewielu sportowców zostaje medalistami olimpiady albo mistrzami świata ale… komuś się to przecież udaje. Jednak z drugiej strony, jeżeli średnio jest dziesięć ofert w przetargu, a jedna z nich wygrywa, to może ci się zdarzyć, że mimo złożenia ofert nawet w 100 przetargach, nadal nie wygrasz ani w jednym.

Niekiedy możliwe jest zredukowanie grona konkurentów i tym samym zwiększenie swoich szans na sukces. Możesz np. startować w przetargach ograniczonych albo sektorowych, tj. dostępnych tylko dla z góry zdefiniowanego grona potencjalnych wykonawców. Możesz przy szukaniu pracy wspomagać się siecią znajomych (networking) i tym sposobem awansować do wąskiego grona finalistów, w ramach którego dokonany zostanie wybór ostateczny.  Możesz w sporcie spróbować przenieść się do lepszego klubu albo pod opiekę lepszego trenera i tą drogą szukać zwiększenia sobie szans na końcowy sukces.

Podsumowując, stosowanie strategii skrajnego ograniczania ryzyka prowadzi zwykle do mało skutecznych i bardzo asekuracyjnych zachowań, które po jakimś czasie prowadzą do zagrożeń wynikających ze stagnacji i małej konkurencyjności. Innowacje są ze swej natury ryzykowne, a pojedyncze działania są – ze statystycznego punktu widzenia – „raczej nieudane”. Pomimo tego, takie działania często są jak najbardziej uzasadnione i w średniej (lub dłuższej) perspektywie korzystne.

Dodaj komentarz